Z ostatniej chwili:

CENTRUM MECZOWE 13 maj, 2012 14:00

Eagles
Warszawa
24
3 I 14
7 II 20
8 III 0
6 IV 0
- OT -
34
Seahawks
Gdynia
rozwiń ͮ
 

Nie taka Warszawa straszna

Opublikowano dnia: 14 maj 2012 | Komentarze: 0

Seahawks wreszcie się przełamali. Nie dość, że zdobyli stolicę to jeszcze poprawili swój bilans starć z Eagles. Ale co najważniejsze – mocno wstrząsnęli tabelą odsyłając gospodarzy na trzecią lokatę.

Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Niczym w starciu Gołota-Brewster czy Pudzianowski-Najman. Rywale weszli na pole walki spokojnie. Eagles czuli się pewnie za sprawą poprzedniej wygranej oraz dzięki setkom kibiców za plecami. Seahawks zaś tylko pod nosem deklarowali chęć rewanżu i przełamania klątwy Warszawy. Nokaut nastąpił szybciej i był bardziej bolesny niż w wymienionych pojedynkach. Wystarczyło jedynie osiem sekund a warszawian już liczono w narożniku pola punktowego...

„Siema” Orły!
Gospodarzy przywitał perfekcyjnie wykonany onside kick. Po kilkunastu jardach, kiedy gospodarze nadal nie do końca wiedzieli, co się dzieje, przy piłce byli już gdynianie. To udane kopnięcie wykonał Maciej Siemaszko, który wkrótce mógł cieszyć się z resztą drużyny ze zdobytych punktów. Bowiem doskonałą pozycję na boisku szybko wykorzystał Kyle McMahon i posłał piłkę na skrzydło. Tu spóźnił się z odcięciem podania Claude Tindong i kiedy futbolówka wylądowała w objęciach Josha LeDuca, nic już nie mógł zrobić. Chwilę później podwyższenie zdobył Jakub Fabich. Jastrzębie wysunęły się na prowadzenie inkasując siedem punktów w osiem sekund. Takiego początku nikt się nie spodziewał. Ławka Jastrzębi oszalała z radości, zaś nieliczni kibice z Gdyni dali o sobie znać głośnymi okrzykami.

Bez przebicia
Seahawks ponownie wykonali onside kick. Gospodarze zagrali bardziej przytomnie a piłkę w okolicy połowy boiska złapał Kamil Krekora. Dało to dobrą pozycję wyjściową dla ofensywy Eagles. Do boju ruszył Adam Nawrocki, który w trzech biegach wypracował pierwszą próbę. Później było udane podanie Kevina Lyncha do Marcina Jodłowskiego i... klops w ataku. Rozgrywający rzucił futbolówkę pod pole punktowe do Grzegorza Janiaka, ale ten nie zdołał jej złapać. Gdy Nawrocki zaliczył tylko pięć jardów a kolejne dogranie nie dotarło do Tyrone`a Landruma trener gospodarzy zdecydował się na kopnięcie z pola. Ten element gry prawidłowo wykonał Brett Peddicord. Wydawało się, że Eagles nawiążą równorzędną walkę.

Kyle egzekutor
Czas pokazał, że niemal do samej przerwy punktowali tylko goście. I robili to konsekwentnie, z rozmachem i w absolutnej euforii. Linia ofensywna Seahawks radziła sobie znakomicie na środku pola robiąc miejsce dla Sebastiana Krzysztofka, który swoimi biegami przesuwał gdynian do przodu. Dzielnie wtórował mu rozgrywający – Kyle McMahon. Amerykanin niemal w każdej akcji popisywał się znakomitym przeglądem pola i świetnymi decyzjami. Kiedy nie miał do kogo podać i widział przed sobą wolne miejsce – korzystał z tych prezentów i ruszał sam do przodu. W ten sposób zdobył w tej serii zagrywek kilkadziesiąt jardów. Ale następne dwa podania nie dotarły do Krzysztofka, zaś próba samodzielnego biegu rozgrywającego zakończyła się rajdem w tę i z powrotem, ale w poprzek boiska. McMahon znalazł inne rozwiązanie – futbolówkę posłał do Pawła Fabicha pod pole punktowe. Tego zdołali powstrzymać obrońcy Eagles. Podobny los spotkał Krzysztofka. Ale już po chwili autor całego zamieszania – McMahon – zwieńczył swoje dzieło przyłożeniem celebrując je symulacją koszykarskiego wsadu nad poprzeczką bramki.

Drogie pudła
Orły ponownie nie dały sobie rady z krótkim wykopaniem piłki przez Seahawks, przez co stracili swoją szansę na ofensywę. Ale Jastrzębie po trzech biegach Krzysztofka zgubiły futbolówkę, którą podjęli warszawianie. Do boju ruszyła zmora gdynian – Tyrone Landrum, zdobywca pięciu przyłożeń z poprzedniej konfrontacji Seahawks-Eagles. Swoim rajdem na kilkadziesiąt jardów przeniósł akcję głęboko na połowę gości. Ale na więcej nie pozwoliła defensywa Jastrzębi. Nawrocki został szybko zatrzymany, zaś Lynch pod presją zmuszony był wyrzucić piłkę na aut, aby uniknąć powalenia. Trener warszawian, Phillip Dillon drugi raz postawił na Peddicorda. Tym razem przegrał. Kopacz nie wykonał swojego zadania zaś Orły nie odrobiły straty ani o punkt.

Wybuchowa mieszanka
Jeśli zestawić mocnego rozgrywającego, silnego biegacza, uzupełniających ich skrzydłowych oraz dobrze chroniącą linię ofensywną to otrzymamy machinę, która może wyrąbać sobie drogę po mistrzostwo. W serii Seahawks było wszystko – biegi środkiem, biegi na zewnątrz, udane podanie, odrzucenie piłki do Krzysztofka (i przy okazji odzyskane fumble, ale to akurat mała rysa na diamencie), samotne rajdy McMahona i wreszcie jego wjazd do pola punktowego. Po drugiej stronie zaś... cisza. Nie mowa oczywiście o kibicach a o możliwościach ofensywnych Eagles. Gospodarze postanowili spróbować innego wariantu. Biegi Piotra Osuchowskiego miały stać się remedium na impas. Ale niewiele wniosły. Defensywa Seahawks dwukrotnie powalała tego biegacza niemal w miejscu jego startu. Jedyny ratunek znów upatrywano w Landrumie. Początek akcji zapowiadał się dla Eagles dobrze. Lynch posłał długie i celne podanie w okolice pola punktowego. Tyrone uwolnił się od krycia, a jedyny obrońca w okolicy – Peter Plesa – nie był w stanie mu zagrozić. Futbolówka dotarła do rąk Amerykanina. Kibice wstali z miejsc i już zaczęli cieszyć się z przyłożenia. I wtedy stało się coś niespodziewanego. Landrum, który przyzwyczaił do chwytów piłki w najtrudniejszych sytuacjach, nagle pozwolił, aby ta wyślizgnęła mu się z rąk. Po takim faux pas pozostało jedynie wykonać punt.

Kolejne liczenie
Seahawks nie zwalniali tempa. W dwóch następnych przyłożeniach bezpośredni udział miał znów McMahon. Najpierw jako podający do LeDuca a potem już ponownie jako zdobywający. Punkty z podwyższenia dokładał po tych akcjach Jakub Fabich. Goście prowadzili już 34:3 a do końca pierwszej połowy zostały ostatnie chwile. Eagles jednak zdołali się podnieść i wykorzystać ten czas na trzy zagrania. Pierwsze to złapanie krótkiego kick offu Seahawks. Drugie to udane podanie do Szymona Modzelewskiego pod pole punktowe. Zaś trzecie to end round ze Zbigniewem Smyczyńskim i słowem „przyłożenie” w rolach głównych. Na deser podwyższenie Peddicorda.

Zepsuty budzik...
...zadzwonił za późno. Po przerwie Eagles byli w lepszej formie. Zdołali wyrwać się z marazmu. Przez dwie kwarty zatrzymali ofensywę Seahawks tak skutecznie, że ta nie zdobyła ani jednego punktu. Prowadzili swój atak na barkach Nawrockiego, który sukcesywnie zdobywał jardy. W trzeciej kwarcie zmyłką popisał się Lynch i zamienił ją na przyłożenie. Nawrocki dołożył dwa punkty z podwyższenia. W czwartej kwarcie konto gospodarzy o sześć powiększył Jakub Juszczak. Ale to wszystko było za mało, aby dogonić przeciwników. Ostatnim akordem rozpaczliwej próby zmniejszenia wymiarów porażki było nieudane kopnięcie z pola Peddicorda. Po drugiej stronie boiska rozległy się okrzyki radości i gratulacje.

Wstrząs w tabeli
Kiedy pod koniec kwietnia w zażartym boju walczyli Devils i Eagles niektórzy twierdzili, że to był przedsmak finału. Ale teraz ktoś inny puka do bram Stadionu Narodowego. Bez fałszywej skromności, z pełną świadomością swoich rosnących możliwości wybierają się tam Seahawks! Warto zwrócić uwagę, że tylko oni jak dotąd pokonali każdą drużynę Topligi w tym sezonie. Warszawianie, którzy zaznali drugiej z rzędu porażki, mają teraz nad czym myśleć i nad czym pracować. Obie przegrane to efekt błędów i potknięć, ale zamiast wniosków i poprawy po starciu z Devils przyszedł marazm i słabsza forma.


Marcin Fijałkowski
m.fijalkowski@pzfa.pl
Biuro Prasowe PLFA

Zawiedliśmy
Z Dominikiem Koniuszem, defensive backiem Warsaw Eagles, rozmawiał Marcin Fijałkowski.

Co się stało w pierwszej połowie?
Mieliśmy ogromne problemy w formacjach specjalnych. Chłopaków chyba zszokowało, że Seahawks kilkukrotnie wykonywali onside kick. Ale przecież wiedzieliśmy o tym – gdynianie stosowali to już przeciwko Tigers – i trenowaliśmy niedawno, w jaki sposób można to zneutralizować. A na meczu – zaskoczenie i straty punktowe. Pierwsza połowa w naszym wykonaniu to totalna porażka. Obrona spędziła chyba 20 z 24 minut na boisku zaś atak nie mógł się przełamać i zdobyć przyłożenia aż do ostatnich sekund drugiej kwarty i akcji Zbigniewa Smyczyńskiego.

Potem było już tylko lepiej.
Po przerwie się poprawiło. Dostawaliśmy piłkę i konsekwentnie parliśmy do przodu. Udało się zapunktować i częściowo odrobić straty, ale zabrakło nam czasu i szybkości w wykańczaniu serii zagrań.

Może to z nadmiernej pewności siebie?

Bilans wskazywał na nas, ale nie wydaję mi się, żebyśmy podeszli rozluźnieni do tego spotkania. Zmagamy się z Seahawks od lat i wiemy, na co ich stać. Chociażby ostatnie wyrównane starcie w Gdyni, kiedy dopiero w czwartej kwarcie zdobyliśmy znaczną przewagę. Wtedy oni odpuścili, zaczęli się gubić a my to wykorzystaliśmy. To był wyrównany mecz. Tak jak dzisiaj. Tyle, że tym razem to my zawiedliśmy.


Kryptonit bez mocy

Z Gawłem Pilachowskim, zawodnikiem Gdynia Seahawks, rozmawiał Marcin Fijałkowski.

Wreszcie się udało!
To wielka radość. Jesteśmy drużynami na podobnym poziomie, ale dziś udało się pokonać „kryptonit”, którym była dla nas Warszawa. Eagles przespali pierwszą połowę – być może sądzili, że jesteśmy od nich dużo słabsi. Mieli do tego prawo – poprzedni mecz jak i cały bilans na to wskazywał. Jednak poważnie się pomylili.

Pierwsza połowa – znakomita. Co się na to złożyło?

Świetnie nam wychodziła gra podaniowa i biegowa. Dobrze funkcjonowała linia ofensywna i stawianie bloków. Duża w tym zasługa chłopaków na linii starcia, którzy mocno się starali. Wszystko działało tak jak powinno. A przy tym popełnialiśmy mało błędów indywidualnych. Byliśmy dobrze przygotowani – spodziewaliśmy się zagrywek counter run oraz podań do Landruma. I to udawało się zatrzymywać znacznie lepiej niż ostatnim razem.

Ale po przerwie nie zdobyliście żadnego punktu tracąc ich aż 14.

W drugiej połowie szło nam już znacznie słabiej. Z różnych przyczyn zabrakło skutecznego wykończenia niektórych akcji. Zaś warszawianie zdołali dwukrotnie się przebić przez defensywę.


Warsaw Eagles - Seahawks Gdynia 24:34 (3:14, 7:20, 8:0, 6:0)


I kwarta

0:7 przyłożenie Josha LeDuca po 40-jardowej akcji po podaniu Kyle’a McMahona (podwyższenie za jeden punkt Jakub Fabich)
3:7 27-jardowe kopnięcie z pola Bretta Peddicorda
3:14 przyłożenie Kyle’a McMahona po 1-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Jakub Fabich)

II kwarta
3:20 przyłożenie Kyle’a McMahona po 15-jardowej akcji biegowej
3:27 przyłożenie Josha LeDuca po 5-jardowej akcji po podaniu Kyle’a McMahona (podwyższenie za jeden punkt Jakub Fabich)
3:34 przyłożenie Kyle’a McMahona po 21-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Jakub Fabich)
10:34 przyłożenie Zbigniewa Smyczyńskiego po 1-jardowe akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Brett Peddicord)

III kwarta

18:34 przyłożenie Kevina Lyncha po 16-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za dwa punkty Adam Nawrocki)

IV kwarta

24:34 przyłożenie Jakuba Juszczaka po 1-jardowej akcji biegowej


Mecz obejrzało 650 widzów.

 

Kto jest faworytem?

Przewidywania kibiców
Twoje przewidywania
DUŻA PRZEWAGA DUŻA PRZEWAGA
51% do 49% (217 głosów)

TABELA

Topliga

p. ZESPÓŁ M Z/P +/- PKT
1. Seahawks 10 9/1 260 18
2. Eagles 10 8/2 282 16
3. Devils 10 7/3 206 14
4. Rebels 10 3/7 -190 6
5. Kozły 10 2/8 -165 4
6. Tigers 10 1/9 -393 0

Sonda

Która drużyna zajmie ostatnie miejsce premiowane awansem do play-offs?