Mistrzostwo nie przyjdzie do ciebie tylko dlatego, że finał rozgrywany jest w twoim mieście – tak uczy wiele przykładów z historii. Wszyscy oczywiście wiedzą, że taki finał oznacza dla ciebie dwa razy więcej, ale czy z tego powodu ułatwią ci drogę do niego? Wręcz przeciwnie. To ty musisz zrobić znacznie więcej. Warsaw Eagles przekonali się o tym już w pierwszej kolejce nowego sezonu.
Orły przypominają trochę Odrzutowce. Tzn. te amerykańskie, z Nowego Jorku. I mimo że New York Jets nie są zespołem ze stolicy Stanów Zjednoczonych, to zespół z medialnej stolicy tego kraju. W Polsce, tak się pechowo składa, zarówno stolica, jak i stolica medialna znajdują się w tym samym mieście, co sprawia, że Warsaw Eagles będą w tym roku w sytuacji podwójnie złej. Od zespołu, o którym mówi się najwięcej, wszyscy będą wymagać najwięcej na boisku.
Panowie, skupienie
Czy Orły uniosły presję oczekiwań w inauguracji z Kozłami? Niezupełnie, ale i tak wygrały komfortowo, nie tracąc żadnych punktów. Mimo znacznej różnicy wyniku obie drużyny wyglądały jakby ciągle były w fazie budowy. W przypadku gości z Poznania, to nie dziwi, bo ich działacze przypominali jeszcze parę dni przed spotkaniem, że ciągle próbują zgrać ze sobą zawodników, którzy pojawili się po fuzji z Fireballs Wielkopolska. Po Eagles – bo to przecież im najbardziej zależy na wystąpieniu na Stadionie Narodowym we własnym mieście – spodziewaliśmy się chyba większej gotowości.
A może chodziło po prostu o zwykłą... koncentrację. Przynajmniej w pierwszej serii, w której Orły po kilku zagraniach dotarły na granicę czerwonej strefy, żeby zgubić tam piłkę w akcji biegowej. Kozły, korzystając z tego prezentu pokazały od razu, że zamierzają w tym sezonie grać więcej podaniami i po dwóch prawie identycznych akcjach Corentina Babichona zdobyły blisko 30 jardów. Później zepsuły to jednak przez kary za zbyt późne rozpoczęcie akcji albo błędy przy zmianach. Brak koncentracji po obu stronach był wyraźnie widoczny.
Po powrocie do ataku Orły popisały się dobry podaniem do (eksploatowanego praktycznie przez cały mecz) tight enda Grzegorza Janiaka i 20-jardową akcją biegową Piotra Osuchowskiego (zrehabilitował się za wcześniejszy fumble), ale znów musiały odkopywać piłkę. W rytm nie mógł wejść ich nowy amerykański rozgrywający Kevin Lynch, którego podania lądowały zazwyczaj na ziemi obok skrzydłowych, mimo że jego linia ofensywna dawała mu mnóstwo czasu. Fatalnie zaczął też nowy punter Brett Peddicord, którego pierwsze odkopnięcie poszybowało może na 20 jardów. Ale już wkrótce Amerykanin miał pokazać się z lepszej strony.
Punter bohaterem?
Kozły znów nic nie ugrały, bo linia defensywna rywali była bezwzględna i niesamowicie uparta w swojej pogoni za Bartłomiej Kimnesem. Dlatego Orły znowu mogły przejść do ataku; szło im całkiem dobrze (dwa złapane podania Marcina Jodłowskiego), ale zamieszanie przy oddawaniu piłki running backowi zakończyło się ich drugim tego dnia fumblem. Ale straty stały się chyba... zaraźliwe, bo tuż po wejściu na boisko, drugi rozgrywający Kozłów, Patryk Barczak, naciskany przez przeciwników wypuścił futbolówkę z rąk. Z prezentu chętnie skorzystał Rafał Brzozowski, który po chwili celebrował swoje pierwsze przyłożenie w karierze.
Warszawianie postanowili podkręcić tempo i wznowić grę... onside kickiem. Peddicord pokazał swój kunszt, a piłkę przed poznaniakami bez kłopotów złapał Claude Tindong. Co prawda wkrótce Orły i tak musiały puntować, ale z pomocą przyszli im... rywale, którzy zmarnowawszy swoje trzy próby zdecydowali się na mało zaskakującą zmyłkę w czwartej próbie, na dodatek na własnej połowie. Mając tak ułatwione zadanie, Eagles po kilku akcjach biegowych (które przynosiły im znacznie więcej powodzenia niż te powietrzne) podwoiły swoje prowadzenie.
Ostatnie punkty Eagles w pierwszej połowie, to w dużej mierze zasługa... puntera i kickera w jednym, Bretta Peddicorda. Pierwszy Amerykanin na tych pozycjach w historii polskiego futbolu, ponownie udowodnił, że ma szansę być kluczowy dla wyniku niektórych spotkań. Jego długi punt zamknął Kozły zaledwie parę jardów przed ich polem punktowym. Tam, po jednej pierwszej próbie (ładny bieg nieustępliwego Przemysława Gołębiewskiego) Kozły były zmuszone oddać piłkę rywalom (przyczynił się do tego Brzozowski, który powalił rozgrywającego gości). Zrobiły to fatalnie i gospodarze mieli 40 sekund i jeszcze mniej jardów do przejścia. Po ponownie niezbyt udanej serii ich rozgrywającego, pozostało tylko kopnięcie z pola. Dla Peddicorda 43 jardy dzielące go od bramki nie okazały się najmniejszym nawet problemem. Tak skuteczny kopacz był elementem, którego Orłom zdecydowanie zabrakło w ubiegłorocznym półfinale z Devils Wrocław.
Quarterbacków dwóch
Po zmianie stron defensywa Eagles nadal nie pozwalała rozgrywającemu Kozłów (a szczęścia na tej pozycji próbowało tego dnia aż trzech futbolistów) praktycznie na skonstruowanie groźnej akcji. Niesamowita presja linii defensywnej wspomaganej przez linebackerów, to jeden z największych pozytywów po stronie gospodarzy w tym spotkaniu. Szkoda, że wywalczoną przez nich piłkę przez całą trzecią kwartę zamienić na punkty nie potrafił Kevin Lynch. To był jego najgorszy moment meczu, w którym zaliczył blisko pięć mocno chybionych podań z rzędu (w tym jedno w czwartej próbie). Ale trzeba mu oddać, że tego dnia bardzo dobrze posługiwał się zmyłkami oddając futbolówkę biegaczom.
To właśnie takie zagrania przyniosły punkty i poprawę sytuacji podczas ostatniej kwarty. Wyjątkowo groźną bronią okazał się fullback Orłów, Adam Nawrocki, którego biegi zawsze przynosiły kilka lub kilkanaście jardów zdobyczy. To również on, gdy gospodarze byli jeszcze na swojej połowie, zdobył dla nich potrzebny dystans w czwartej próbie. Wyraźnie pokrzepiony takim przebiegiem spraw rozgrywający warszawian poprawił celność i dzięki trzem z rzędu dograniom do Grzegorza Janiaka mógł świętować swoje pierwsze podanie na przyłożenie w Polsce.
Ale radował się już za linią boczną, bo już w następnej serii, zapewne w związku z wysokim prowadzeniem i możliwością wypróbowania nowych rozwiązań, zastąpił go Roman Iwański. Polski rozgrywający zaprezentował się całkiem nieźle zdobywając przede wszystkim w trzeciej próbie potrzebne (aż) 23 jardy dla swojego zespołu i posyłając kilka piłek w ręce – już chyba znudzonego - Jakuba Zdunia. Ale już wkrótce w serii rozpoczętej po przechwycie świetnie dysponowanego Rafała Brzozowskiego Iwański wraz z całą ofensywą Eagles został zatrzymany o kilka jardów przed polem punktowym. Mimo tego oraz popisowego sacka Huberta Chudego, postawa Iwańskiego powinna dać do myślenia Lynchowi, że walka o pozycję dopiero się rozpoczyna. Polak będzie dla Lyncha (również przepadającego za podaniami do swojego tight enda) tym, kim Tim Tebow stał się niedawno dla Marka Sancheza. Motywatorem i straszakiem (aczkolwiek zapewne rzadziej biegającym z piłką i modlącym się publicznie).
Na placu budowy
Końcówka spotkania, to jeszcze zryw Kozłów (początki były trudne, kiedy poznański zawodnik został niemal powalony w polu punktowym po złapaniu puntu), który zakończył się wspaniałym rajdem i przyłożeniem, ale... autorowi akcji umknął drobny szczegół. W ferworze i uniesieniu nie zauważył na swojej trasie linii autu, którą przekroczył przy jednym ze zwodów. Zespół z serca Wielkopolski pokazał w tej ostatniej serii, że ryzykując więcej potrafi zdobywać sporo jardów. Przy pełnym pośpiechu rozgrywaniu akcji, szybkim ustawianiu się do ich wznowienia itd. pokazał też jednak sporo zamieszania we własnych szeregach, które zapewne po kilku wspólnie rozegranych spotkaniach powinno zniknąć.
Jeśli natomiast chodzi o Orły, z jednej strony trudno narzekać po starciu wygranym do zera różnicą 27 punktów, ale tak, jak wspominałem na początku: wszystkie oczy były tego dnia zwrócone na Eagles (choćby dlatego, że ich mecze w tym sezonie można oglądać za darmo w internecie). Zespół, który się tym oczom zaprezentował nie był jeszcze – żeby skorzystać z analogii stadionowej – do końca wybudowanym, funkcjonalnym, błyszczącym w samym środku stolicy, rozbudzającym serca warszawian. Ale... „pierwsze Kozły za płoty”. Trzeba pamiętać, że przed Orłami kilka trudniejszych spotkań i mieć w głowie przestrogę choćby Dallas Cowboys, którzy w sezonie 2011, chcąc zagrać w finale na swoim super nowoczesnym stadionie... nie dotarli ostatecznie nawet do fazy play-off. Ot taki, motywator-straszak.
Adrian Fulneczek
a.fulneczek@plfa.pl
Biuro Prasowe PLFA
Ja też się przydaję
Z Brettem Peddicordem, punterem i kickerem Warsaw Eagles, rozmawia Adrian Fulneczek.
Jak oceniasz swój pierwszy mecz w Polsce?
Jeśli chodzi o atmosferę, było naprawdę świetnie. Co do Kozłów, oglądaliśmy nagrania ich meczów, ale musieli naprawdę dobrze przepracować off-season, bo grali znacznie lepiej. Zresztą, byłem zaskoczony poziomem w Toplidze już po pierwszych kilku akcjach.
Pozytywnie?
Poziom jest oczywiście niższy niż w NFL, ale biorąc pod uwagę, że w Polsce nie gra się w futbol w szkołach i na uniwersytetach, każdy Amerykanin musi być pod wrażeniem. Zdaje mi się, że wielu moich kolegów z zespołu mogłoby spokojnie radzić sobie w lidze NCAA. Przewiduję zresztą, że w najbliższych 10 latach liga polska będzie jedną z najlepszych na świecie.
Jedną z oznak, że idziemy w tym kierunku jest to, że ktoś ściąga do siebie eksperta od formacji specjalnych zamiast np. rozgrywającego lub skrzydłowego?
Słyszałem, że wielu ludzi uważa, że to dziwny pomysł, ale ja mam rzecz jasna nieco inne zdanie. W tym tygodniu zresztą trochę to udowodniłem. Dwa kopnięcia z pola i trzy podwyższenia dają mi dziewięć punktów i prowadzenie w klasyfikacji punktujących mojego zespołu. Poza tym przez moje punty i wykopy wznawiające Kozły miały zazwyczaj znacznie dłuższą drogą do przebycia. Poza tym wraz z trenerem Dillonem jesteśmy w stanie zaplanować sztuczki takie jak ten onside-kick i inne niespodzianki, które będziemy wprowadzać w życie w trakcie sezonu. Mogę być tak samo ważny jak popularniejsze pozycje, zdobywając punkty i utrudniając życie rywalom.
Jaki jest Twój zasięg? Możemy spodziewać się w najbliższym czasie kopnięć z ponad 60 jardów na polskich boiskach?
Ha! Dobre pytanie. Na rozgrzewce przed meczem z Kozłami trafiałem próby z 55-60 jardów i jestem przekonany, że mógłbym przesunąć się jeszcze nieco dalej. Mam jednak nadzieję, że ofensywa w przyszłości będzie potrzebowała moich usług tylko do podwyższeń po ich przyłożeniach.
W tej chwili przydajesz jej się jednak częściej niż byś pewnie chciał. Nie wyglądacie jeszcze jak pewny kandydat do gry w finale?
Myślę, że warszawskie media i nasze wcześniejsze sukcesy czynią nas takim pretendentem, a my doceniamy to zamieszanie wokół nas. Ale prawda jest taka, że wygraliśmy dopiero jeden mecz, na dodatek nie grając zbyt dobrze. Mamy sporo rzeczy, które możemy poprawić, ale myślę, że ostre treningi zapewnią nam kolejne wygrane.
Narodziny drużyny
Z Bartłomiejem Kimnesem, rozgrywającym Kozłów Poznań, rozmawia Adrian Fulneczek.
Zdarzyło się Wam kilka nieporozumień (np. między skrzydłowymi, a rozgrywającym), w formacjach specjalnych, delay of game. Z czego to wynikało?
Wydaje się, że problemem były głównie emocje. Dla dużej części zawodników był to debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej, a dla niektórych pierwszy występ w meczu o punkty. Jedyna droga do przeskoczenia tego to treningi i dalsze starcia. Potrzebujemy automatyzmu w naszych akcjach.
Ale "duchowo" byliście już chyba całkiem nieźle zgrani – wszyscy zdawali się patrzeć "w tym samym kierunku".
I to chyba największy pozytyw tego meczu. Mieliśmy trochę obaw jak zareagują zawodnicy, jeśli spotkanie potoczy się dla nas niekorzystnie. Zareagowali jednak w najlepszy możliwy sposób. Widziałem zawodników wspierających kolegów zza linii bocznej, a za chwilę starterów dopingujących ich zmienników. Ta chemia naprawdę się liczy!
Linia defensywna Eagles nie ułatwiała dzisiaj życia rozgrywającym.
Rywale w tej formacji byli naprawdę dobrze przygotowani. Mieliśmy problemy z ochroną podania. Z drugiej strony w grze biegowej nasza linia ofensywna nie pozwalała dominować kolegom z Warszawy wielokrotnie pozwalając biegaczom na znaczne zdobycze jardowe.
Czyli mimo porażki jest wiele pozytywów?
Jasne. Po pierwsze: to narodziny nowej drużyny. Po drugie: dobra gra w obronie. Gdyby formacja ataku nie straciła puntów po zgubionej piłce i nie ustawiła naszej defensywy w naprawdę niekorzystnej sytuacji po przechwycie to wynik spotkania wyglądałby nieco lepiej. Po trzecie: świetna postawa w akcjach biegowych. To chyba niezły punkt wyjścia?
Zdecydowanie. Więc... od teraz będzie już tylko lepiej?
Na to liczymy. Za tydzień czeka nas mecz z Tigers na wyjeździe. Tam ucieszy nas tylko zwycięstwo!
Warsaw Eagles - Kozły Poznań 27:0 (7:0, 10:0, 0:0, 10:0)
I kwarta
7:0 przyłożenie Rafała Brzozowskiego po 25-jardowej akcji powrotnej po odzyskaniu piłki zgubionej przez rywali (podwyższenie za jeden punkt Brett Peddicord)
II kwarta
14:0 przyłożenie Kamila Krekory po11-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Brett Peddicord)
17:0 43-jardowe kopnięcie z pola Bretta Peddicorda
IV kwarta
24:0 przyłożenie Grzegorza Janiaka po 15-jardowej akcji po podaniu Kevina Lyncha (podwyższenie za jeden punkt Brett Peddicord)
27:0 25-jardowe kopnięcie z pola Bretta Peddicorda
Mecz obejrzało 1300 widzów.
p. | ZESPÓŁ | M | Z/P | +/- | PKT |
---|---|---|---|---|---|
1. | Seahawks | 10 | 9/1 | 260 | 18 |
2. | Eagles | 10 | 8/2 | 282 | 16 |
3. | Devils | 10 | 7/3 | 206 | 14 |
4. | Rebels | 10 | 3/7 | -190 | 6 |
5. | Kozły | 10 | 2/8 | -165 | 4 |
6. | Tigers | 10 | 1/9 | -393 | 0 |