Diabły mają swoje sposoby na Orły. Znów odparły natarcie gości z Mazowieckiego. Tym razem po najbardziej wyrównanym pojedynku we wspólnej historii tych zespołów.
Zdaniem bukmacherów drużyna Phillipa Dillona była faworytem przed tym spotkaniem. Zdawało się zresztą, że lepszy moment na przełamanie passy pięciu porażek z wrocławianami, Orłom już się nie trafi. Niepokonani w lidze, co prawda tracący punkty, ale imponujący wyrównanym atakiem; powietrznym, jak i biegowym, mierzyli się z zespołem, który prawie miesiąc spędził bez podstawowego rozgrywającego (a nawet z nim w składzie przegrał na własnym stadionie z Seahawks) i zdawał się być ciągle w budowie. „Zdawał”, to dobre słowo.
Jeden punkt
Eagles rozpoczęli mecz w ataku i od razu pokazali, że ta formacja nie była komplementowana bez powodu. Wybuchowo rozpoczął Kamil Krekora, który w otwierającym spotkanie biegu zaliczył 20 jardów. Orły szybko wylądowały na granicy czerwonej strefy, ale tutaj rozpoczęły się problemy (trochę jak w obu ich wrocławskich wizytach w 2011 roku). Piłkę w polu punktowym złapał co prawda Tyrone Landrum, ale sędziowie uznali, że jedną nogą był już poza boiskiem. W drugiej próbie prawie 15 jardów zdobył Adam Nawrocki, ale flaga za holding anulowała ten zysk. W trzeciej próbie Kevin Lynch został powalony przez Szymona Adamczyka i goście stanęli przed trudnym wyborem. Postanowili grać (silny wiatr nie sprzyjał kopaczowi), ale świetne podanie Kevina Lyncha z rąk Grzegorza Janiaka zbił Filip Borowski.
Devils po nieudanej czwartej próbie rywali przejęli futbolówkę i ruszyli do przodu. Nie doszli jednak zbyt daleko, gdy po trzech podejściach ciągle brakowało im paru jardów. Byli nadal na własnej połowie, ale zdecydowali się zaryzykować. Czy raczej udawać, że ryzykują, czym bardzo łatwo złapali Eagles na offside. Po tej sytuacji długie podanie do Piotra Wisa i dwa biegi Nilesa Mittascha wystarczyły, żeby gospodarze objęli prowadzenie. Odpowiedź, stawiających głównie na biegi gości, była jednak niemal natychmiastowa. Znów zaczęli od 20 jardów dołem (tym razem wypracował je, doznając na końcu akcji urazu, Adam Nawrocki), a później, w czerwonej strefie znów z problemami, ale udało im się zdobyć dziewięć jardów w trzeciej próbie. Formalności dopełnił Piotr Osuchowski, ale podwyższenie Bretta Peddicorda okazało się nieudane. To tylko jeden, ale istotny później punkcik.
Jak piskorz
Ciąg dalszy pierwszej połowy, to równa wymiana ofensywnych ciosów, którą tylko opóźniać próbowały obie defensywy. Diabły dręczyły rywali swoją grą biegową. W drodze po drugie przyłożenie dnia nie zaliczyły przecież ani jednego udanego podania (wystarczyły połączenie siły Michała Różyckiego, Mittascha i Tomasza Tarczyńskiego). Eagles stawiali na balans i to on pięć akcji później pozwolił im znów zapunktować (tym razem podanie do niekrytego Janiaka). Było 14:13 i gdy wszyscy oczekiwali kolejnej skutecznej serii Devils, Krzysztof Wydrowski, chwilę po dobrym podaniu do Piotra Wisa, posłał piłkę wprost do rąk... Macieja Traczyka, linebackera gości. Po tym przechwycie piękny taniec z obrońcami pokazał widzom Landrum, ale jego przyłożenie zostało cofnięte przez flagę za holding. Orły nie potrafiły po niej zdobyć potrzebnych punktów po raz kolejny i musiały kopać. Nie pomylił się Peddicord, ale były to tylko trzy punkty zamiast siedmiu.
Goście po raz pierwszy tego dnia wyszli na prowadzenie, ale już pierwsze akcje wrocławian (dwa biegi Mittascha na ponad 10 jardów i następne złapane podanie Wisa) pokazały, że może to nie potrwać długo. Amerykański running back gospodarzy potwierdził to niedługo później, popisując się pięknym, aż 40-jardowym biegiem na przyłożenie, na którego początku niespodziewanie wyrwał się kilku rywalom. - On jest jak piskorz. Już ci się wydaje, że go złapałeś, ale wije się, wyplątuje z sieci i biegnie dalej – oceniał Mittascha po meczu jeden z obrońców Eagles. Plus z tej akcji dla gości był taki, że na odpowiedź przed przerwą zostały im całe dwie minuty. Ich ”2 minute offense” działało świetnie. Wreszcie trochę miejsca znajdował Landrum, który zdobył ponad 30 jardów i wprowadził zespół do czerwonej strefy. Tam znów kosztowna była flaga, która anulowała prawie 10-jardowe podanie do Jakuba Zdunia. Czas mijał, a Eagles stali w miejscu. W trzeciej próbie Lynch popełnił błąd, na siłę próbując posłać (nie najlepszą) piłkę do podwójnie krytego Landruma, którą zamiast Amerykanina złapał Karol Mogielnicki. Połowa się zakończyła, a Orły znów opuszczały czerwoną strefę bez choćby trzech punktów (trochę jak w zeszłorocznym półfinale). To niby tylko trzy, ale czasami istotne trzy punkty.
Zastrzeżenia
Po przerwie drugą połowę ciągłej dominacji ataku nad obronami rozpoczynały Diabły. Pierwsze próby zdobywały zazwyczaj po jednej akcji, a zdobycie ostatnich 20 jardów na swoje barki znów wziął Mittasch. Przewaga gospodarzy wzrosła do 12 punktów, a Eagles musieli zacząć odrabiać straty, żeby nie przegrać meczu w trzeciej kwarcie. Ich atak mógł zakończyć się jednak już na 35. jardzie przeciwników po nieporozumieniu w trzeciej próbie. Trener Dillon postanowił zaryzykować, a wysokie podanie Lyncha w środek jakimś cudem – mimo asysty dwóch przeciwników - złapał Landrum (pewniak do listy Top 5 Catches sezonu). W czerwonej strefie znów przeszkadzały flagi za falstart i obrońca Szymon Adamczyk. Orły wybrały kopnięcie, dzięki czemu skorygowały wynik tylko na 28:19.
On jest jak piskorz. Już ci się wydaje, że go złapałeś, ale wije się, wyplątuje z sieci i biegnie dalej.jeden z obrońców Eagles o grze Mittascha
Już w pierwszej akcji ofensywnej Devils po wykopie swoje zastrzeżenia do wyniku wniósł też Mittasch, który po kolejnej niesamowitej, 70-jardowej akcji biegowej wpadł w pole punktowe... ale daleko w tyle leżała żółta flaga za blok w plecy. Gospodarze musieli zatem budować atak od nowa, ale od razu pomogły im przewinienia przeciwnika, które sędziowie wycenili na 30 jardów. Dalej znów pomagały akcje biegowe, tym razem często fullbacka, Tomasza Tarczyńskiego, który w jednej sytuacji zgubił piłkę, ale na szczęście dla Diabłów, pierwszy przykrył ją ich liniowy, Janusz Góralski. Jeszcze jedno podanie do Piotra Wisa oznaczało, że na początku czwartej kwarty skazywani na porażkę gospodarze prowadzili aż 35:19. Mecz zdawał się być rozstrzygnięty.
Kontrofensywa
Futbol, szczególnie na wysokim poziomie, ma jednak to do siebie, że bywa nieprzewidywalny. Bo któż niby spodziewał się w pierwszej akcji po wykopie, że Landrum otrzymał piłkę po reversie specjalne po to, żeby chwilę później posłać ją do samotnie wybiegającego za plecy obrońców... rozgrywającego? Tak szybko i łatwo zdobyte 65 jardów oznaczało, że nagle było już tylko 35:25. Nieudana próba podwyższenia za dwa punkty skomplikowała jednak życie Orłów. Potrzebowali przez to jeszcze co najmniej dwóch posiadań piłki i gry na zero z tyłu. Ku zaskoczeniu wszystkich, zaledwie paręnaście sekund później... futbolówka sama wróciła w ich ręce. Wydrowski, mimo mnóstwa czasu, zagrał lekko w kierunku... Claude'a Tindonga. Podbudowani Eagles postawili na biegi, a duet Nawrocki-Osuchowski nie zawiódł. Po podwyższeniu, na niecałe dziewięć minut przed końcem spotkania, Devils prowadzili tylko trzema punktami (35:32). Warszawianie wrócili z dalekiej podróży...
...i nie mieli zamiaru się zatrzymywać. Już w drugiej akcji ofensywnej nieco zdziwionych wrocławian, Eagles powalili Mittascha na stratę prawie 10 jardów. Gospodarze potrzebowali przez to w trzeciej próbie aż 17 jardów, które zamiast długim podaniem postanowili zdobyć screenem do Mittascha. Wybór okazał się być więcej niż trafny, bo running back został zatrzymany dopiero około... 50 jardów dalej.
To była zdecydowanie jedna z najważniejszych akcji meczu. Flaga za niesportowe zachowanie dla Orłów pomogła drużynie z Dolnego Śląska wejść do czerwonej strefy. Tam po trzech próbach Devils potrzebowali jeszcze paru centymetrów, o które postanowili powalczyć w czwartym podejściu. Ale przed akcją poruszył się Michał Różycki i z centymetrów, zrobiło się pięć jardów. Trener Skip Poole decyzji jednak nie zmienił. Jego gracze mogli, co prawda kopać z pola, ale to dawałoby tylko sześć punktów przewagi i cztery minuty dla rywali. Zaryzykowali, ale bieg Nilesa Mittascha o jard przed linią zatrzymali obrońcy gości. Piłka wróciła w ich posiadanie.
Sprawa jest prosta
Atak Eagles wybrał najmniej odpowiedni moment na swoją najgorszą serię ofensywną meczu. Zaczynając na swoim dziewiątym jardzie, Orły najpierw zaliczyły krótką (zadbał o to Przemysław Cudak) akcję biegową, a później dodały do tego falstart przerywający zagrywkę, w której spod opieki obrońcy urwał się Landrum. Kolejna próba podania do niego (na co tylko czekała defensywa) zakończyła się niepowodzeniem, po którym dodatkowo powalony przez rywali został Kevin Lynch. Czwarta próba na własnym dziesiątym jardzie z ciągle dziewięcioma do zdobycia nie wróżyła niczego dobrego, dlatego trener Dillon zdecydował się na odkopać piłkę i zaufać swojej defensywie. Pierwszy punt meczu (dzięki temu, że Devils wyszli na boisko tradycyjną formacją obronną) poszybował na blisko 75 jardów. Gospodarze zaczynali więc głęboko na własnej połowie. Do końca spotkania pozostawało nieco ponad 2 minuty.
Sprawa była prosta. Jeśli Diabły zdobędą pierwszą próbę, wygrają mecz. Jeśli nie, piłkę odzyskają Eagles, grający w tej kwarcie ze sprzyjającym wiatrem, co mogło umożliwić długie, wyrównujące wynik kopnięcie Peddicorda. Wrocławianie postawili oczywiście na biegi. Pierwszy: pięć jardów Mittascha. Drugi: zero Mittascha. Przed trzecią próbą: flaga za opóźnianie gry. Trzecia próba: Mittasch złapał podanie, ale zdobył tylko siedem jardów. Brakowało wciąż dwóch i pół, może trzech. Zostało 56 sekund, a Devils byli przecież na własnym 30. jardzie. Postanowili zaryzykować. Rozstrzygnąć to spotkanie jeszcze jednym biegiem. Piłkę znów dostał Mittasch, który wyskoczył nad liniowymi i padł najdalej trzy jardy dalej. Sędzia prawie bez wahania ustawił piłkę za linią znacznika i zasygnalizował pierwszą próbę. Wrocław zaczął świętować. Kolejny atak Orłów na stolicę Dolnego Śląska został odparty.
Adrian Fulneczek
a.fulneczek@plfa.pl
Biuro Prasowe PLFA
Opłaciło się
Z Nilesem Mittachem, running backiem Devils Wrocław, rozmawia Adrian Fulneczek.
Prawie straciłeś głos, tak mocno dopingowałeś swoich kolegów z defensywy?
Szczególnie w dwóch ostatnich kwartach potrzebowali naszego wsparcia, a my oczekiwaliśmy od nich kilku naprawdę ważnych zagrań. Ostatecznie nas nie zawiedli, a ja dodawałem im otuchy jak tylko mogłem.
Co czułeś przed tą ostatnią, decydującą o wyniku meczu akcją?
Powiedziałem sobie, że potrzebujemy tylko dwa i pół jarda. Wiedziałem, że nie mogę wypuścić piłki z rąk. Kiedy ją dostałem zobaczyłem w szeregach rywala dziurę, przeskoczyłem nad nią i wszystko ułożyło się po naszej myśli.
To była decyzja trenera?
Przed akcją zapytał nas, co chcemy w tej sytuacji zrobić. Wszyscy czuliśmy jednak, że mecz układa się dobrze i że to będzie nasz moment. Zaryzykowaliśmy i to się opłaciło.
Jak oceniasz swój dzisiejszy występ?
Czułem, że moja dyspozycja będzie ważna, w czym oczywiście pomogła mi linia ofensywna. Ja po prostu zrobiłem to, co robię zawsze: grałem twardo. Wszyscy wykonali swoją pracę, a kiedy tak się dzieje, nasza gra wygląda naprawdę dobrze.
Czy myślałeś w ogóle o tym, że w szeregach rywali jest Tyrone Landrum? Czy te dyskusje o tym, kto wygra nagrodę MVP w ogóle Cię interesują?
Mam ten sam cel w każdym meczu: pomóc swojemu zespołowi wygrać. Chcę zdobyć mistrzostwo kraju. Jeśli na końcu sezonu ktoś zadecyduje, że (dzięki pomocy mojej drużyny), to ja zasłużyłem na tę statuetkę, to niech tak będzie. Jeśli dostanie ją ktoś inny, to nic. Ja wolę mieć na swoim koncie mistrzostwo.
Czułeś, że to oni są faworytem tego spotkania?
Wiem, że nie wyszło nam nieco pierwsze spotkanie sezonu i dlatego tak nas postrzegano. Myślę, że teraz coraz bardziej zaczynamy grać jak jedna drużyna, rozumiemy się, zgrywamy. Dalej powinno być tylko lepiej.
Odwdzięczymy się
Z Konradem Paszkiewiczem, linebackerem Warsaw Eagles, rozmawia Adrian Fulneczek.
Bliżej niż w półfinale, ale znowu się nie udało. Klątwa?
Zadecydowały przede wszystkim małe błędy. Devils są naprawdę mocną drużyną, zawsze gra się przeciwko nim bardzo trudno. Nie ma jednak żadnej klątwy, a tylko potknięcia, których musimy się pozbyć.
Byliście zdziwieni, gdy w decydującej akcji meczu gospodarze zdecydowali się grać w czwartej próbie zamiast puntować?
Kiedy jest się tak blisko własnego pola punktowego, jak w tamtym momencie oni, to oczywiście spore ryzyko. Cóż, czasami jednak opłaca się je podejmować...
Co takiego robi Niles Mittasch, że jest tak trudny do zatrzymania dla defensorów?
Niles jest bardzo dobrym zawodnikiem, ma spore doświadczenie, a poza tym jest bardzo dobrze zbudowany fizycznie. Dzisiaj było widać na boisko wszystkie te elementy, a przede wszystkim jego ogranie.
Tak niewielka, zaledwie trzypunktowa porażka jest dla Waszego zespołu bardziej motywująca czy deprymująca?
Mobilizująca. Wcześniej przegrywaliśmy różnicą dwóch przyłożeń lub więcej, a dzisiaj było to tylko jedno kopnięcie z pola. Jeśli wyeliminujemy te małe błędy, sądzę, że Devils będą w naszym zasięgu.
Dobrą okazją będzie mecz rewanżowy na Waszym terenie. Dziś graliście na wyjeździe, ale przy wsparciu blisko 50 kibiców z Warszawy. Udało się im przebić przez doping wrocławski? Słyszeliście ich?
Chciałbym im bardzo podziękować za to wsparcie, bo zdecydowanie się przebili. Staraliśmy się dla nich naprawdę, ale się nie udało. U siebie jednak damy radę, odwdzięczymy się im za ten dzisiejszy doping.
Devils Wrocław - Warsaw Eagles 35:32 (7:6, 14:10, 7:3, 7:13)
I kwarta
7:0 przyłożenie Nilesa Mittascha po 15-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Krzysztof Wis)
7:6 przyłożenie Piotra Osuchowskiego po 4-jardowej akcji biegowej
II kwarta
14:6 przyłożenie Tomasza Tarczyńskiego po 5-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Krzysztof Wis)
14:13 przyłożenie Grzegorza Janiaka po 18-jardowej akcji po podaniu Kevina Lyncha (podwyższenie za jeden punkt Brett Peddicord
14:16 30-jardowe kopnięcie z pola Bretta Peddicorda
21:16 przyłożenie Nilesa Mittascha po 40-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Krzysztof Wis)
III kwarta
28:16 przyłożenie Nilesa Mittascha po 20-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Krzysztof Wis)
28:19 26-jardowe kopnięcie z pola Bretta Peddicorda
IV kwarta
35:19 przyłożenie Piotra Wisa po 10-jardowej akcji po podaniu Krzysztofa Wydrowskiego (podwyższenie za jeden punkt Krzysztof Wis)
35:25 przyłożenie Kevina Lyncha po 65-jardowej akcji po podaniu Tyrone'a Landruma
35:32 przyłożenie Piotra Osuchowskiego po 13-jardowej akcji biegowej (podwyższenie za jeden punkt Brett Peddicord)
Mecz obejrzało 600 widzów.
p. | ZESPÓŁ | M | Z/P | +/- | PKT |
---|---|---|---|---|---|
1. | Seahawks | 10 | 9/1 | 260 | 18 |
2. | Eagles | 10 | 8/2 | 282 | 16 |
3. | Devils | 10 | 7/3 | 206 | 14 |
4. | Rebels | 10 | 3/7 | -190 | 6 |
5. | Kozły | 10 | 2/8 | -165 | 4 |
6. | Tigers | 10 | 1/9 | -393 | 0 |